UWAGA!
Proszę nie zrazić się początkowym tekstem historycznym! Fakty w nim zawarte zostały wymyślone na potrzebę mojej historii! Miłego czytania, jednak ostrzegam, że wartka akcja zaczyna się od dwójeczki!
~*~
- „Chlubą założonego przez Henryka Ósmego Cliff był pałac, który
jego córka - Elżbieta Pierwsza nazwała „Placem Szeptów”. Niektóre z ludowych
legend głoszą, iż fundamenty położono na ruinach Łysej Góry, dlatego właśnie
królowa słyszała głosy, w postaci krzyku czarownic. Jednak liczne dochodzenia
oraz badania naukowe po raz kolejny wykluczyły wszelki udział istot
nadludzkich, uświadamiając historyków w fakcie, jakim okazała się choroba
psychiczna Elżbiety, o której natomiast opowiada niewiele podręczników. Mimo
wszystko nazwa warownej budowli nie została zmieniona.
Posiadała ona siedem pięter,
nie licząc wierzy głównej. Wokół rozrastał się park, poprzedzony murem
obronnym. Od strony zachodniej wybudowano porty, do nich spływały się statki z
towarami importowymi i z niego również wypływały. Od początku lat trzydziestych
szesnastego wieku, do końca roku tysiąc osiemset czwartego porty Cliff były
głównymi portami importowymi Anglii. Jednak podczas reform Napoleona Bonaparte,
powszechnie nielubianego w kraju, Plac Szeptów został zburzony, a razem z nim
całe Cliff. Cesarz Francuzów wysyłał tam swoich emisariuszy, aby następnie móc
zaatakować jedną z głównych siedzib angielskich. Rozwścieczeni dworzanie oraz
mieszkańcy Cliff ruszyli do ataku, zatapiając jeden ze statków francuskich, tym
samym podburzyli Napoleona do działań wojennych. Na wskutek nieplanowanej bitwy
pałac zrównano z ziemią. Mawiają, iż walka miałaby cień szans, gdyby wiedział o
niej choćby sam Nelson.
Niestety nawet po upadku cesarza Cliff nie dało się odbudować.
Ludzie zaczęli wyjeżdżać, park zarastać i przekształcać się w las, tym samym
odcinając miasteczko od reszty Anglii, nazwanej ironicznie „Otwartym Światem”.
Dzięki wszelkim obradom, odbywającym się dokładnie w tysiąc dziewięćset
dwunastym roku, nazwa została zmieniona na Cliff Of Thorns i taka pozostała po
dziś dzień.
Mimo wszystko ci, którzy zdecydowali się zostać stworzyli własną
społeczność, budując godne podziwu centrum handlowe, radę miasta z urzędem,
kancelarię prawną oraz zejście na plaże. Natomiast na ruinach kościółka
utworzono nowy…”
- Gwen… - kartki zaszeleściły w szczupłych, drżących dłoniach je
wertujących. Półdługie, muśnięte schludnie bezbarwnym lakierem paznokcie
smyknęły po druku, zaznaczając ostatnią, przeczytaną linijkę, a zielone oczy
uraczyły spojrzeniem męską postać. Jego twarz, o ostrych rysach rozpromienił
delikatnie, pokrzepiający uśmiech.
Facet mógł mieć około pięćdziesięciu lat, na tyle właśnie wyglądał.
Wypłowiałe już, ciemne włosy, z siwymi przebłyskami oraz dumnie prezentujące
się po bokach zakola optycznie dodawały mu lat, nie ujmowały ich również
zmarszczki mimiczne, ani zmęczone, ciemnobłękitne oczy, lecz jego rozmówczyni
wiedziała ile dokładnie wiosen przeżył. Wiedziała o nim praktycznie wszystko,
gdyż to właśnie ten pięćdziesięciodwulatek ją wychował. Evan Chamberlain –
elegancki, bogaty mężczyzna, z przeważnie srogim wyrazem twarzy ją samą
obrzucał uśmiechami najróżniejszej maści. Przekazał swoje wartości najlepiej
jak potrafił, a wraz z nimi zamiłowanie do historii i umiejętności prawnicze.
- Tato? – odparła Gwen odkładając plik wydruków na blat kuchenny.
Następnie sama się na niego wdrapała i chwyciła szklankę soku pomarańczowego.
- Powiedz mi dziecko… - ześwidrował córkę wzrokiem biorąc głęboki
oddech – kiedy masz oddać tę pracę?
Zapadła cisza. Oboje zaprzestali mówienie patrząc po sobie. Milczenie
przerywała jedynie głośna praca przestarzałej zmywarki, dlatego ani Gwen, ani
Evan nie słyszeli oddechu rozmówcy. Młoda kobieta oddychała w sposób dość
niespokojny, próbowała uniknąć odpowiedzi, lecz na myśl nie przychodziła żadna,
sensowna wymówka. Mężczyzna natomiast brał głębokie wdechy, wręcz
pretensjonalnie wypuszczając powietrze przez usta. Szczerze mówiąc nie chciał
znać prawdy. Doskonale wiedział, jaka była Gwen i wiedział też, że tym razem
nic nie uległo zmianie.
- Za trzy tygodnie – z tymi słowami do kuchni weszła osoba trzecia.
Mianowicie kobieta trochę starsza od Gwen Chamberlain. Rude loki pokręciły się
na wszystkie strony, wczorajszy makijaż
z pewnością nie został zapomniany, wymięta, męska koszula dopełniała się z
majtkami w kropki, a niedospana mina była taką zgniłą wisienką na niesmacznym
torcie.
- Umyłaś chociaż zęby? – Gwen pokrótce i pogardliwie skwitowała
wygląd rudzielca.
Sama miała na sobie sweter w czarnobiałe, poziome pasy, ciemne
spodnie i skurzaną kurtkę, podkreślającą szczupłą sylwetkę. Przytłumione kolory
natomiast kontrastowały z mleczną cerą kobiety, podobnie jak czarne niczym
smoła, stylowo ułożone, krótkie włosy. Jedynymi kosmetykami okazały się tusz do
rzęs, w których długiej, gęstej oprawie prezentowały się zielone oczy, oraz
bezbarwny lakier na łamliwych paznokciach. Gwen nie zaznaczała kości
policzkowych pudrem, nie miała takiej potrzeby, gdyż i bez tego pięknie się
prezentowały. Od czasu do czasu nakładała tylko na dość wąskie usta pomadkę
regeneracyjną, ale nic poza tym. Uważała się za osobę ładną, lecz często
narzekała, iż nie wygląda na swoje skończone dwadzieścia dwa lata.
- Trzy tygodnie, tatusiu – rudowłosa wyszczerzyła się w kierunku
ojca, a następnie pokazała język siostrze. Przeczesując kudły otworzyła
lodówkę, aby móc napić się mleka bezpośrednio z kartonu. Mimo tych trzech lat
różnicy, to brunetka była dojrzalsza, o czym świadczyło wiele, wiele faktów.
- A kubek to nie łaska? – upierała się Gwen, próbując odwrócić
uwagę ojca.
- Trzy. Tygodnie. – powtórzyła ciągnąc pierwszy łyk mleka.
- Przecież słyszę, Lynette – wreszcie głos zabrał Evan mierząc
córkę od góry do dołu z lekkim niesmakiem. Nie pochwalał jej zachowań,
słomianego zapału, lenistwa, braku ambicji… I mógłby tak wymieniać do wieczora,
jednak tym razem musiał skupić uwagę na Gwen. Gołym okiem można było dostrzec
jak bardzo faworyzuje młodszą z sióstr Chamberlain. Koniec końców to w niej
pokładał nadzieje. Mieli wspólny plan na życie i byli do siebie bardzo podobni.
Każdy przyjaciel, bądź pracownik Evana od razu stwierdzał „Tak, to z pewnością
córeczka tatusia”, a Gwen nie wzbraniała się w najmniejszym stopniu. Podobnie
jak ojciec – zawsze obierała cele teoretycznie niemożliwe, próbowała za wszelką
cenę wzbić się na wyżyny własnych możliwości, im starsza była, tym większy
respekt czuła do Evana i tym bardziej pragnęła stać się taka jak on. Chciała
tylko udowodnić, choćby przed samą sobą, że potrafi być tak dobrym prawnikiem,
a może nawet lepszym? Dlatego właśnie zarywała noce i harowała za czterech,
przemęczając się niesamowicie.
- Ale to obszerny temat, Firenley prosił o jakieś…
- Nie obchodzi mnie czego chciał wykładowca historii, a czego nie
chciał. Masz po prostu przestać, znów zaczynasz? – oboje zupełnie zignorowali
obecność Lynette, która oparła się o ścianę obgryzając paznokieć. Mierzyła
krewniaków z kpiną, ponieważ nie rozumiała tego zapału do pracy. Ona taka nie
była. Od najmłodszych lat pragnęła wystąpić na Broadway’u, a gdy odmówiła
składania podań na studia prawnicze doszło do małego konfliktu między nią a
Evanem, dlatego wyjechała do Londynu.
- Przecież wiesz, to dla mnie cholernie ważne! – Gwen podniosła
głos, robiąc błagalną minę. Prosiła tylko, aby ojciec sprawdził jej pracę
dotyczącą miasta, w którym mieszkali, nie chciała kolejnych wykładów.
- Po pierwsze nie takim tonem, po drugie jak ty się wyrażasz, a po
trzecie… - Evan również się zdenerwował. To był jeden z nielicznych minusów
podobieństwa ich charakterów. Przez uparcie i dumę nie mogli dojść do
porozumienia. Albo idealnie się zgodzili, albo okropnie kłócili, nie było nic
pomiędzy.
- Nijak, jestem dorosła, nie musisz mnie
pouczać…
- Okej… - kiedy Gwen poruszyła temat dorosłości, Lynette
postanowiła się wtrącić. Wiedziała, że Evan nie znosi faktu, iż jego dzieci
dorastają. Czasem odnosiła wrażenie, że utknął w jakiejś uporczywej pętli
czasowej. – Był wypadek na krajowej, czytaliście? – poruszyła pierwszy, lepszy
temat, który nie podszedł ani jednemu, ani drugiemu.
- A więc po kiego pana przychodzisz do mnie po rady?
- Nie pomyślałeś, że liczę się z twoim zdaniem? – Gwen założyła
obie ręce na piersi, posyłając siostrze przelotne, karcące spojrzenie.
- Przeczysz sama sobie, słoneczko.
- Być może – prychnęła – rady w sprawię pracy, nie kazania
wychowawcze!
Lynette westchnęła ciężko kierując się w stronę przedsionka.
Spojrzawszy na zegar uświadomiła sobie, że spała przesadnie długo. Dochodziła
godzina jedenasta, a w tym domu oznaczało to bardzo późną porę. Według zasad
Evana powinna wstawać przed ósmą, aby móc jeszcze zaparzyć ojcu kawę.
Niedorzeczność. Dla Lynette było to niedorzeczne, co więcej – głupie. Przecież
skoro Gwen i tak wychodziła na uczelnię około wpół do dwunastej, co stanowiło
problem, aby posprzątała i zrobiła Evanowi śniadanie?! Nie rozumiała, bądź nie
chciała rozumieć dorosłego życia. Cóż, Lynette wolała pozostać wiecznym
dzieckiem i znała jedną jedyną osobę, która popierała jej zdanie w pełni.
Usłyszawszy dzwonek do drzwi to właśnie o niej, bądź prędzej o nim pomyślała
najpierw.
Jeszcze raz spojrzała za siebie do kuchni urządzonej w nowoczesnym
stylu. Ciemne meble kontrastowały z jasnożółtymi ścianami, jednak ich wykonanie
zgrywało się idealnie z najdroższym sprzętem. Zmywarka, mikrofalówka, ekspres
do kawy, blendery – na co komu to wszystko? Lynette z pewnością była
zwolenniczką prostoty.
Wzdychając ciężko otworzyła drzwi wejściowe, a na jej twarz wpełzł
promienny uśmiech. Zawsze tak robiła widząc jego, czasem nawet podświadomie.
Mężczyzna stojący w futrynie miał dokładnie dwadzieścia siedem lat,
był przystojny, bardzo przystojny. Dobrze zbudowany, z dość szerokimi ustami,
pięknym uśmiechem i ciemnymi, głębokimi oczami. Jego niedługie, jasne włosy
zmieszchwiły się delikatnie, ponieważ od samego rana na dworze siąpiło.
- Hej, Lynney – przywitał się z Lynette i zmarszczył czoło – coś ci
się stało w twarz?
- Dzięki deklu – wywróciła oczami, dźgając przyjaciela w brzuch
obgryzionym paznokciem. Znali się praktycznie od zawsze, oboje doskonale
pamiętali jak kradli jabłka z sadu Starego Pana Thopkinsa, który już dawno
przewracał się w grobie, doskonale pamiętali pierwszy, przemycony alkohol,
doskonale pamiętali jak po raz pierwszy się całowali. Mieli wtedy marne czternaście
lat, to nic nie znaczyło. Z tego wydarzenia Lynette przypominała sobie tylko
jedno. Świetnie całował i chętnie by do tego wróciła. Niestety zaistniał jeden jedyny
problem. Gdy ona „zdobywała Londyn” on zdążył się zaręczyć. Z nikim innym, jak
z jej rodzoną siostrą.
- Gwen, Luke przyszedł! – zawołała zapraszając blondyna do środka.
Gwen natomiast tylko mruknęła jakieś przekleństwo pod nosem i chwyciła w dłoń
torebkę. Zdążyła pogodzić się z ojcem, jednak gdy dowiedziała się, że znów musi
wyjechać poczuła żal. Przecież miał zjawić się na prezentacji! Niby to aż trzy
tygodnie, jednak z Evanem nigdy nic nie było do końca wiadome. Zawsze miał
swoje plany, które przeważnie przekładał nad córki i sprawy rodzinne. Kiedyś
tak nie było, lecz i Gwen, i Lynette były już dorosłe, musiały wiedzieć, że nie
zawsze u ich boku pojawi się kochający tatuś – tego był zdania.
- Cześć – posłała narzeczonemu niemrawy uśmiech na powitanie.
Cieszyła się, że miała go przy sobie. Może i skrajnie się różnili, jednak
lekkoduch, którym Luke był ratował humor przemęczonej Gwen niemal każdego dnia.
- Ciężka noc? – gdy mężczyzna pochylił się, aby ucałować Gwen,
Lynette obróciła wzrok. Prawdę mówiąc wolała, aby to ją Luke całował, lecz nie
chciała się do tego przyznać nawet sobie, a kiedy zaczęli rozmowę bez słowa
obróciła się na pięcie i poszła do kuchni.
- Można tak powiedzieć. Muszę dobrze wypaść, ta prezentacja może
zadecydować o… - Luke już nie słuchał. Nikt nie chciał słuchać wywodów Gwen
Chamberlain na temat przyszłości, tego że zaczyna ją teraz. Bez słowa, udając
że porwała go swoją pogadanką otworzył jej drzwi drogiego Mercedesa.
- Wpadniesz dziś do mnie wieczorem? – uciął wreszcie nudnawy, wręcz
drażniący temat studiów. Sam nie studiował. Opierał swoją przyszłość na spadku
po bogatym ojcu i popularności. Chciał tak samo jak Jonathan McRones przejąć
rolę burmistrza Cliff Of Thorns. No bo dlaczego nie? McRonesowie cieszyli się
poparciem mieszkańców miasteczka od ponad trzech pokoleń.
- Wieczorem? – oczy Gwen momentalnie błysnęły. Przeniosła
zaciekawione spojrzenie na ukochanego, który poruszył zabawnie brwiami. Mijali
właśnie ratusz kierując się w stronę uczelni, która leżała po drugiej stronie
wąskiej ulicy. – No nie wiem, nie wiem – przybrała oficjalny ton oglądając
paznokcie. Luke tylko się zaśmiał i zaparkował pod ogromnym, antycznym
budynkiem.
- Dlaczego? – odpiąwszy pas, udał zmartwionego.
- Masz wobec mnie jakieś niemoralne plany? – oblizała lubieżnie usta
obracając głowę w stronę Luke’a. Ten tylko wywrócił oczami składając przelotny pocałunek
na wargach kobiety, która go nie oddała. – wiedziałam – Gwen otworzyła drzwiczki
i już ułożyła nogi na kostce brukowej, gdy blondyn przyciągnął ją do siebie.
Tym razem sama musnęła wargi Luke’a szeroko się po tym uśmiechając. Objęła
dłonią jego kark, drugą kładąc na torsie. Wtedy wszelkie złe emocje z niej
uleciały. Działał na nią, niczym zielona herbata. Przy Luke’u nawet Gwen
zapominała o tym, co konieczne. Kochała to, za razem nienawidząc. Był jej
słabym punktem, ale nie chciała pozbywać się tej słabości.
- Będę wieczorem – mruknęła w jego usta, następnie je cmokając – i
jutro – kolejny cmok – i po jutrze…
- I za tydzień – romantyczną atmosferę panującą w aucie przerwał
wysoki, pretensjonalny głos, należący do kobiety, która opierała się o dach
Mercedesa. Luke i Gwen momentalnie spojrzeli po sobie, następnie zerkając na
intruza.
- Desire – westchnęli w tym samym momencie.
Desire była niewysoką blondynką o chochlikowatej urodzie, która
dużymi, ciemnobrązowymi oczyma mierzyła narzeczonych. Prawdę mówiąc okropnie
zazdrościła Gwen, ponieważ to ona, podobnie jak większość dziewcząt w Cliff Of
Thorns, wzdychała do Luke’a, lecz w tym jednym nie mogła być lepsza, co
natomiast budziło w Chamberlain poczucie wyższości. Desire zawsze, ale to
zawsze miała wszystko naj. Kiedy Gwen dostawała piątkę w szkole, Desire automatycznie
szóstkę, kiedy jakiś chłopak podobał się Gwen, rozmawiał z nią tylko po to, aby
wyciągnąć numer telefonu Desire, ładniej się ubierała, ludzie odbierali lepiej
jej osobę, momentami Gwen odnosiła wrażenie, że własny ojciec wymaga od niej,
aby stała się drugą Desire. Oczywiście te „bzdety” nie przeszkadzały młodym
kobietom w pewnym sensie się przyjaźnić. O ile tę relacje można było przyjaźnią
nazwać. Chodziły razem na wykłady, czasem spotykały się w centrum, robiły
wspólnie zakupy, rozmawiały o błahych sprawach, jednak Gwen jako osoba nieufna
nie potrafiła nazwać Desire swoją „duchową siostrą”. Nigdy nie miała przyjaciółki,
czego momentami żałowała. Nikt nie chciał jej słuchać, większością spotykała
się z prostym stwierdzeniem, mianowicie „Wszyscy ludzie mają problemy”. Owszem,
zgadzała się z tym w stu procentach, najzwyczajniej w świecie po tylu latach
dźwigania swoich, dodatkowo cudzych, bo Desire nie powstrzymywała się od zwierzeń,
podobnie Lynette, Luke, momentami nawet Evan , problemów wysiadała psychicznie.
Później przestała, słuchała, ale nie słyszała, utwierdzając się w fakcie, że
tak będzie najlepiej.
- Des – powiedziałą Gwen trochę od niechcenia i wyszła z samochodu.
Przerzuciła przez ramię torbę, posyłając Luke’owi przepraszające spojrzenie.
- No cześć, nie uwierzysz jak ci opowiem… - brunetka uśmiechnęła
się do mężczyzny na pożegnanie, razem z koleżanką kierując się w stronę
ogromnego wejścia. Jednym uchem wpuszczała jej słowa, drugim je wypuszczając, a
gdy pokonawszy liczne, marmurowe schody znalazły się w środku, od razu
rozpoczęła poszukiwania wzrokiem Victora Firenley’a – wykładowcy historii.
- … i wtedy Gabe zaczął zachowywać się, jak totalny zbok. Jezusie,
myślałam że Genny wyjdzie z siebie. Prawie poczerwieniała z zazdrości –
ostatnią rzeczą, o której Gwen chciała słuchać w tamtym momencie była piątkowa
impreza. Przygody znajomych doprawdy interesowały ją tak bardzo, jak
zeszłoroczny śnieg, to znaczy w ogóle.
Próbowała bowiem złapać spojrzeniem sylwetkę mężczyzny w średnim
wieku, którego tak rozpaczliwie potrzebowała. Musiała z nim porozmawiać,
musiała dowiedzieć się, czy ma choć cień szansy, dostać się na praktyki do
Philipa Shella – jednego z najpopularniejszych, nowojorskich adwokatów.
- … A kiedy Kinney wziął kolejnego drinka ona wyszła. Rozumiesz
to?! Genevive Bell wyszła przed drugą! – pisnęła Desire może zbyt głośno.
Momentalnie studenci obecni na korytarzu spojrzeli po niej z pogardą. Wszyscy
lubili blondynkę, jednak nikt nie lubił jej plotek. Desire należała do osób
nadto gadatliwych i często ubarwiała swoje historie – jeśli Gabe i Gen zerwą
może wreszcie będę miała szasnę? – zapytała ciszej, na co Gwen wywróciła teatralnie
oczami. Prawdę mówiąc nie wiedziała, co Desire robi na studiach prawniczych.
Nigdy się tym nie interesowała, a znały się od podstawówki. W głowie
dwudziestodwulatki urodziły się pewne podejrzenia, dokładniej nacisk
wymagających rodziców. Des od zawsze miała łatwiej z powodu „idealnej”, starszej siostry, czego Gwen
nienawidziła całą sobą, mianowicie oceniania za nazwisko. Tak, Chamberlain w
dowodzie coś oznaczało, lecz Lynette zrujnowała już obraz ideału tej rodziny.
- Des, możesz skończyć gadać? – fuknęła wreszcie prosto z mostu,
gdy na końcu korytarza dostrzegła Firenley’a i zanim Desire zdążyła wyrazić
swoje zbulwersowanie Gwen czmychnęła, wskazując znacząco na wykładowcę.
W głębi duszy obawiała się tej rozmowy, jednak wszystko było lepsze
od wysłuchiwaniu kolejnych opowieści o tym, jaki to Gabe jest wspaniały. Każdy,
kolejny obiekt westchnień kochliwej Desire był „wspaniały” i każdy miał do
siebie to samo - przyciągał naiwne kobiety. Czasem miała wrażenie, że Des
idealnie dogadałaby się z Lynette i nad tym właśnie rozmyślając zaczepiła Victora
Firenley’a.
- Dzień dobry, mogę zająć chwilkę? – momentalnie jej zmęczony,
pretensjonalny ton stał się przesłodzony, a na twarzy zagościł cień
nieszczerego uśmiechu.
- Jasne, coś nie tak? – mężczyzna poprawił ogromne okulary i
odchrząknął wlepiając pytające spojrzenie w Gwen. Mimo swoich lat dobrze się
trzymał.
- Chodzi o to spotkanie, wie pan… - zaczęła wyłamywać skostniałe
palce ze zdenerwowania, gdy Victor przerwał jej wpół zdania.
- No właśnie, Gwen. Wytypowaliśmy już osobę, która najbardziej
skorzysta na tych praktykach – brunetka wstrzymała oddech. Nie miała pojęcia,
że z chwili na chwilę temperatura ludzkiego ciała może aż tak spaść. – Desire
Cooper… - wtem zamarła. Jej świat zawirował, a uśmiech stał się jeszcze
bardziej sztuczny, o ile to w ogóle możliwe. Desire. Desire, która z ledwością
opisywała przebieg drugiej wojny światowej i nie potrafiła wymienić
najprostszych podpunktów kodeksu karnego miała otrzymać szansę na skalę
światową? Gwen pomyślała, że jeśli nie wybuchnie ze złości, po prostu zacznie
tupać, niczym małe dziecko.
- Z całym szacunkiem, panie Firenley – przełknęła gulę, która
urosła w jej gardle – nie wydaje mi się, aby Desire…
- Ja wiem, starałaś się, ale może za rok? – policzek. To zabolało
ją bardziej niż siarczysty policzek.
- Chodzi o Mary Cooper? – nie wytrzymała. Wiedziała, że tym razem
nie zdoła ugryźć się w język i wyrzuci mu wszystkie zaliczenia związane z Mary
– siostrą Desire.
- Ale chwileczkę, co to ma do rzeczy, panno Chamberlain? – oburzył
się wykładowca.
- Z resztą… - Gwen przegryzła wargę wyciągając z torby plik
papierów umieszczonych w koszulce – może za rok – podała Victorowi pracę – to
te próbki, o które pan prosił… Ja, ja mam zaraz… Muszę iść, do widzenia –
rzuciła przepraszająco, a gdy obróciła się na pięcie, pokierowała kroki
bezpośrednio do wyjścia, wymijając po drodze Desire.
- Hej, co jest? Gdzie idziesz? – zmartwiła się blondynka.
- Nic, tata zadzwonił – Gwen zdecydowała się na najprostsze
kłamstwo. Wszystko, aby móc stamtąd uciec – odnośnie… Gratuluję – ją, podobnie
jak Firenley’a obrzuciła nieszczerym grymasem, a w ostateczności pchnęła hebanowe
drzwi.
Kiedy znalazła się na świeżym, ostrym powietrzu odszukała w głębi
torby papierosa. Paliła okazjonalnie, tylko wtedy, kiedy stres ją wykańczał.
Paczka spokojnie wystarczała na kilka tygodni, czasem nawet miesięcy.
Zaciągnąwszy się dymem ruszyła
w stronę przystanku autobusowego i właśnie w ten sposób spędziła resztę dnia.
Mianowicie popalała, jeżdżąc po Cliff Of Thorns bez celu. Czekała tylko, aż
zapadnie zmrok, by móc porozmawiać z Luke’iem, ale i on ją wystawił. Musiał
pomóc ojcu w wypełnianiu jakiś papierów, Lynette pracowała dorywczo w
miejscowym barze – „Black Cat”, Desire umówiła się ze znajomymi z uczelni,
dlatego Gwen został tylko Evan.
Wchodząc do domu nie miała pojęcia, co ją czeka. Musiała odnaleźć
klucze, ponieważ drzwi były zamknięte, a wszystkie światła wygaszone.
Spoglądając na zegarek zmarszczyła czoło. Dochodziła ósma, więc Evan powinien
szykować się do wyjścia na kręgle, nie było opcji, aby czmychnął wcześniej.
Zostało mu pełne trzydzieści minut, Gwen natomiast planowała wykorzystać tę połowę
godziny, na ubłaganie ojca, żeby został i z nią porozmawiał. Tęskniła za
czasami, w których poświęcał jej pełną uwagę, wtedy bowiem nie była pewna
niczego. Stał się nieobliczalny i albo traktował córkę jak pięciolatkę, albo
jak obcą osobę. Uważał ją za odpowiedzialną, samowystarczalną feministkę,
wykapaną Cameron, ale zapominał o jednym. Gwen mimo wszystko wciąż potrzebowała
taty.
- Jesteś jeszcze?! – zawołała kładąc torebkę na fotelu, ale
odpowiedziało jej tylko echo, odbijające się od ścian dużego, nowoczesnego
domu. Westchnąwszy ciężko zapaliła światło w kuchni i wyciągnęła z lodówki sok
pomarańczowy, który swoją drogą uwielbiała. Przeniosła wzrok na szafkę z
kryształowymi szklankami, a następnie na stół. Nie zdążyła się napić, gdyż coś
innego przykuło uwagę Gwen. Mianowicie kartka kancelaryjna spoczywająca
niewinnie na marmurowym blacie. Kobieta odłożyło sok i chwyciła w dłonie, jak
się później okazało, list.
Czytając każde, kolejne słowo wstrzymywała oddech, marszczyła brwi,
bądź oblizywała wargi. Nie mogła uwierzyć w tekst, który miała czarno na
białym, tuż przed sobą. I niby to takie nic, błahostka, ale tamtego,
nieszczęśliwego dnia było dla Gwen Chamberlain ostatnim gwoździem wbitym w
wieko trumny. Zdrętwiałymi dłońmi zgniotła papier i wrzuciła go do śmieci.
Pewnym krokiem ruszyła w stronę barku, wyciągnęła butelkę najdroższej whisky i
nie wahając się ani przez moment pociągnęła spory łyk, a potem kolejny i
kolejny, czując jak bursztynowy płyn pali przełyk. Nie przejmowała się tym, nie
przejmowała się już niczym.
Chwytając telefon w dłoń wybrała numer Lynette, która rzecz jasna
nie raczyła odebrać. Dlatego nagrała się na pocztę.
- Tata poleciał do Chicago, nie będzie go do końca miesiąca –
rzekła oschle szukając w torbie kluczyków do auta. – tak, nie zjawi się na
prezentacji – wciąż mówiła w sposób cierpki, a gdy znalazła pożądane klucze,
nie zamykając za sobą drzwi domu, odbezpieczyła samochód. – ale się nie martw –
wsiadła kładąc jedną dłoń na kierownicy – żadnej prezentacji nie będzie –
później rzuciła słuchawką, odpalając. Coś w niej pękło. Tamtego - dobitniej -ostatniego
dnia poczuła, że umiera. Każda porażka okazała się ciosem, odnosiła wrażenie,
że ktoś ją policzkuje. Począwszy od Evana, przez Lynette, Desire i Victora,
skończywszy na o ironio, Evanie! Gwen nie potrafiła dłużej udawać, nie
potrafiła bezskutecznie robić dobrej miny do złej gry. Nawet silne,
odpowiedzialne kobiety muszą od czasu do czasu zrobić coś złego, coś głupiego,
a to było najgłupszym ruchem Gwen Chamberlain, ponieważ wybuchła po prawie
dwudziestu dwóch latach tłumienia emocji, nie wiedziała, skąd mogła wiedzieć?
Rozmyślając nad wszystkim i niczym skierowała się w stronę wyjazdu
z Cliff Of Thorns i ślepo docisnęła pedał gazu. Działała pod wpływem alkoholu,
między innymi dlatego nie potrafiła dostrzec dwóch lamp, kierujących się prosto
na nią. Pędziła na oślep, wiedziała tylko, aby wrzasnąć, gdy granatowe Camaro
wjechało prosto w jej auto.
Samochody się zderzyły, wywróciły przyciskając jej ciało do zmokłej
jezdni, ale tego nie mogła już widzieć. Straciła przytomność, a potem… Potem
była tylko czarna, bezkresna pustka.
A więc za nami rozdział Pierwszy! Tak, mam świadomość tego, że jest bardzo, bardzo, bardzo nudny, ale takie też są potrzebne. Przynajmniej moim zdaniem. Poznaliście już jedną z głównych bohaterów - Gwen Chamberlain i gdybym mogła pociągnęłabym akcję dalej, ale komu chce się czytać rozdziału dłuższe niż dziesięć stron w wordzie? Na potrzeby blogspota podzieliłam swoje kilkunastostronne rozdziały na takie króciutkie, aby było po prostu łatwiej. Sprawdzając rozdział drugi zorientowałam się, że zapomniałam o niektórych postaciach, mam na myśli zakładkę, jednak postanowiłam, że musicie zdać się na swoją wyobraźnię. Zmieniłam tylko imię narzeczonego Gwen, jednak to nieważne. Następny rozdział jest dużo ciekawszy, więcej w nim "magii", wręcz cały jest nią przesączony, nią i pozostałymi, głównymi bohaterami. Także to tylko takie małe prowadzenie. Mam nadzieję, że ono Was nie zniechęci. Także czekam na opinie, skargi, zażalenia, sama w miarę możliwości staram się odwdzięczyć. Zaczęłam już czytać u Sky KLIK, a u Evelyne Monster KLIK skończyłam rozdział czwarty! Także jak widzicie się staram :) Pozdrawiam też Pijawkę - jedyne opowiadanie o zespole One Direction, które czytam! KLIK. No i dziękuję za miłe przyjęcie, nie spodziewałam się tak licznego zainteresowania opowiadaniem. Trochę się boję, że po jedynce wszystko ulegnie zmianie. No cóż, poczekamy, zobaczymy. Także pozdrawiam i dobranoc. Na sam koniec mam jeszcze małą informację do spamerów:
Bardzo ważna informacja!
Drogi spamujący. Ja rozumiem, że tylko wklejasz tekst z nadzieją, że ktoś wpadnie, ale proszę, nie trudź się, jeśli nie planujesz skomentować mojej historii. I nie chodzi o jakiś szczególny komentarz, zależy mi na marnym "fajnie" ponieważ nie wszyscy do komentowania są stworzeni. Proszę, uszanuj moją pracę i przeczytaj chociaż prolog. Nie zmuszam do czytania, chociaż powiedz, że to nie twój klimat, albo że mnie nie lubisz. Ale proszę tylko o prolog bądź opis, czy to tak wiele?
Z poważaniem, Ja
Moje wyobrażenie Gwen, znacie tę aktorkę? I jak Wy ją widzicie?
~*~
Jestem pierwsza? Jakie czary :D No chyba, że ktoś mnie wyprzedzi przed publikacją komentarza. Ech... takie życie :D
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału mogę powiedzieć tylko jedno: Niesamowicie opisujesz bieg wydarzeń. Kiedy czytałam, wydawało mi się, że dobrze wszystko widzę, że wiem idealnie, jak to wszystko wygląda, jakbym to na zdjęciu miała. Jednym słowem: Gratuluję ^^
A co do samej fabuły:
W prologi mieliśmy przedstawionego Charliego, który z niewiadomych przyczyn wjechał w samochód jakiejś kobiety. Teraz pojawiła się główna bohaterka - Gwen. I okazuje się, że to ona jest tą potrąconą kobietą z prologu. Wow, lepiej zacznę od początku.
Siostra Gwen wydaje mi się leniwa. Tak, wiem, tak ją opisałaś, ale nie specjalnie o to mi chodzi. Nieraz ktoś właśnie w ten sposób robi. Siedzi wiecznie w domu i tylko czeka, aż przyjdzie mu oglądać coś ciekawego, Bóg wie co. A potem takich ludzi, po śmierci opiekuna, widać na ulicy, żebrzących o pieniądze na jedzenie. Ja tak odebrałam jej osobę.
Sama bohaterka, z tego co wyczytałam, jest bardzo ambitna. Jednak współczuję jej tej całej sytuacji. Evan (dobrze napisałam? Bo ostatnio coś mi się przekręca w głowie i powstają zupełnie inne imiona, jak próbuję zapamiętać w opowiadaniach innych osób xD) wyjechał. Czyli w skrócie nie ma w nikim takiego poparcia. No, może jeszcze jej narzeczony, ale on również nie miał dla niej czasu. No i oczywiście jej "koleżanka" dostała praktyki, o które Gwen się starała. Czyli kurczę, udany dzień, nie ma co! No i oczywiście na dobitkę - ten wypadek. Bardzo ciekawi mnie, co postanowisz zrobić z główną bohaterką. Czy ona przeżyje? A właśnie, kiedy pojawi się jeszcze raz Charlie? (Ostrzegałam przed masą moich pytań? Chyba tak xD)
Póki co - pozdrawiam cię serdecznie i życzę weny (tradycyjnie :D)
Przybyłam wreszcie!
OdpowiedzUsuńZ początku dziwnie nie mogłam połączyć prologu z pierwszym rozdziałem, chociaż wiedziałam, że niedługo dowiem się jakie jest powiązanie. To chyba przez to, że zaczęło się zupełnie normalnie, realistycznie, zwykła sytuacja niemająca związku z wypadkiem. Ale potem wszystko się mi rozjaśniło! No i już wiem! Charlie potrącił Gwen, tak? Kurczę, głupio mówić, że czyjś wypadek mnie ekscytuje, no ale to prawda, przynajmniej po części. Bo Twój pomysł na opowiadanie mnie ekscytuje. Naprawdę, jestem ogromnie ciekawa co takiego dalej się wydarzy. <3 Z opisu bohaterów wnioskuję, że będzie Półumarłą, ale nie mam pojęcia co to będzie oznaczać. Czy będzie zawieszona między realnym światem, a tym duchowym? Kim będzie dla swej rodziny? Umarłą, czy ciągle żywą? Kurczę, tyle pytań i ja już chcę poznać odpowiedzi!
Zaciekawiła mnie jeszcze siostra Gwen, nie wiem czemu :D W sumie mało o niej wiem, ale coś sądzę, że może namieszać. Na pewno w związku Gwen i Luka, ale jak to wszystko będzie wyglądało, trudno mi sobie wyobrazić. Po prostu muszę poczekać do następnego rozdziału. Czyżby wtedy pojawił się Charlie i spółka? Oby! :D
Pozdrawiam serdecznie :* Duuuużo weny i cierpliwości w dalszym pisaniu ;)
http://the-shadow-of-gritmore.blogspot.com
Wybacz mi to spóźnienie, ale brakowało mi czasu, a że znalazłam wolną chwilkę, jestem :D.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału. Nie rozumiem, dlaczego uważasz, że ten rozdział był nudny. Akurat mi się podobała historyczna dygresja na samym początku :D. Ogólnie jak na sam początek wyszło naprawdę dobrze. Świetnie przedstawiłaś główną bohaterkę i jej życiową sytuację życiową. Na jej miejscu też bym była wściekła, ile lat można żyć w cieniu Desire (swoją drogą, ciekawe imię :D)? Ale trzeba przyznać, że czyn Gwen był czystą głupotą. Mimo całej frustracji zaistniałą sytuacją mogłaby trochę ruszyć szarymi komórkami :D. No, ale przynajmniej co nieco wyjaśniła się sytuacja przedstawiona w prologu.
Odpowiadając na Twoje pytanie, kto chciałby czytać rozdziały dłuższe niż 10 stron w Wordzie, ja bardzo chętnie :D. Szczególnie, że naprawdę polubiłam Twój styl pisania, a to dopiero pierwszy rozdział!
Jejku, wspomniałaś o mnie, czuję się wyróżniona :D (mam nadzieję, że widać moje rumieńce :D).
Kurde, trochę się rozpisałam (to przez tą porę, w nocy staję się gadułą, szczególnie pisząc komentarze :D), po części nie na temat, ale wiedz, że mnie zaintrygowałaś i jestem strasznie ciekawa, co będzie dalej. Tak więc do następnego!
Pozdrawiam i życzę weny.
Szczerze mówiąc nie wiem co mam napisać. Po prostu mnie zatkało. Prolog był bardzo dobry - tak jak zdaje się już pisałam, ale pierwszy rozdział jest nieporównywalnie fenomenalny. Ja w ogóle nie wiem dlaczego uważasz, że jest nudny! O bogowie, to aż grzech tak powiedzieć. Jeśli chodzi o sam tekst historyczny na początku wcale nie zniechęca! Wręcz przeciwnie jest tak napisany jakbyś wyciągnęła go prosto z jakiegoś podręcznika. Naprawdę podobał mi się kontrast między siostrami. Moim zdaniem obie są totalnymi skrajnościami. A mimo to je lubię. Co do Lukea nie mam jeszcze zdania. Jeśli chodzi o Desire (fajne imię) to naprawdę okropna baba. Rozumiem, że chce opowiedzieć o wszelkich ploteczkach, ale gdybym miała słuchać tego codziennie chyba bym nie wytrzymała. Nie dziwię się że Gwen jest tak przepełniona frustracją tym bardziej, że wszyscy zrzucają na nią swoje problemy. Czytając, ja także dostałam policzek. To absolutnie niesprawiedliwe, że dziewczyna która nie wiadomo co robi na tym kierunku studiów dostaje ogromną szansę bez najmniejszego wysiłku, a Gwen - zawsze starająca się Gwen, walcząca o własne marzenia zostaje z niczym. Na niemiar złego wszyscy zwyczajnie ją wystawili dokładnie wtedy gdy potrzebowała ich najbardziej a Evan już w ogóle osiągnął w tym szczyt. Nawet nie zadzwonił tylko zostawił kartkę! Najbardziej jednak mnie cieszy, że co nieco wyjaśniło się z prologu. Tak więc kobietą w aucie była Gwen, a Charlie... No no jestem pod wrażeniem. Czekam na następny z niecierpliwością. Pozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuńPS: Przepraszam za opóźnienia :/
Hej;) Jakiś czas temu skomentowałaś mój rozdział, więc postanowiłam wpaść i przeczytać, co Ty masz do przekazania;) Rozdział bardzo mi się podobał, bo miał dużo wątków i w zasadzie wszystko był ciekawe. Przede wszystkim poczułam jakąś taką grubą niesprawiedliwość, gdy to Desire dostała propozycję praktyk, a nie Gwen. Gdyby obie się starały, to nie widzę przeszkód, ale skoro Gwen stara się jak może i przykłada do obowiązków, a Desire ma to gdzieś i nie bardzo sobie radzi to skąd ten wybór? Nie dziwię się głównej bohaterce, że ma wszystkiego dość. Każdy człowiek potrzebuje chwili oddechu, a od niej bez przerwy ktoś czegoś wymaga. Mam tylko nadzieję, że nic złego jej się nie stanie.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci dużo weny i serdecznie pozdrawiam;)
A w wolnej chwili zapraszam do siebie na dwa nowe rozdziały;)
sila-jest-we-mnie.blogspot.com
Hej :)
OdpowiedzUsuńNareszcie jest ten upragniony weekend, by w końcu można było usiąść i sklecić kilka sensownych zdań. Także pierwszy rozdział jak najbardziej na tak. Nie było w nim nic nudnego, a wręcz przeciwnie - już mamy jakieś powiązanie z Prologiem i opowieść układa się w logiczną całość.
Sama powstać Gwen jest dość przygnębiająca, bo świadczy o tym, że osoby, które najbardziej się starają i wkładają tyle ciężkiej pracy w to, co robią, zostają najzwyczajniej w świecie olane, kiedy na ich miejsce pojawia się ktoś z większymi plecami. Przynajmniej ja tak to rozumiem.
Co do długości rozdziału to według mnie jest odpowiednia, ani za długa, ani za krótka.
Teraz muszę przez chwilę porozpływać się nad Twoim stylem pisania, którego tak bardzo Ci zazdroszczę. Te opisy tak zgrabnie wplatane pomiędzy dialogi są naprawdę na najwyższym poziomie, a dobór każdego pojedynczego słowa jest idealny.
Końcówka jak zwykle pozostawia wiele pytań i dlatego niecierpliwie czekam na następny rozdział. Moją ciekawość podsycasz jeszcze tym, że będzie w nim dużo magii i zastanawiam się co Ty tam wykombinujesz :)
Pozdrawiam i czekam na następny!
Okej, zakochałam się po uszy w Twoim opowiadaniu. Lekko pisane, fajne opisy (nienawidzę opisów, więc pochwała z mojej strony to takie malutkie wyróżnienie haha) i ciekawie wykreowani bohaterowie. W końcu coś świeżego zawitało do blogosfery! I... ach, wcale nie uwielbiam tego opowiadania bo jako proponowany wygląd Charlesa wybrałaś Dylana, nie, no coś ty! W każdym razie życzę weny i z niecierpliwością wyczekuję drugiego rozdziału!
OdpowiedzUsuńczekoladowe-gwiazdy.blogspot.com
Powiem ci, że po prostu nie zostałam do tego stworzona. Wszyscy tu piszą takie dłuuugie komentarze, a ja... :)
OdpowiedzUsuńGwen to bardzo ciekawa bohaterka. W sumie można było się domyślić zakończenia, ale i tak trochę mnie zaskoczyło :P Jestem okropnie ciekawa kim tak naprawdę jest Charlie i co się stanie z Gwen...
No to lecę czytać 2 rozdział ^^
Zanim powiem coś o tekście to najpierw powiem, że aktorka z gifu (nie wiem jak się zwie ale widziałam ją w jakimś filmie) idealnie zgrała się z moim postrzeganiem postaci Gwen. ;)
OdpowiedzUsuńA teraz coś o treści. Po przeczytaniu prologu, a teraz tego rozdziału mogę śmiało powiedzieć, że masz dobry styl. Piszesz ciekawe, niemal realistyczne opisy, które - dzięki Ci Boże, i tobie Juls ;) - nie są nudne jak flaki z olejem! :)
Pokrótce. No i już wiem kto jest ową "wypadkową " dziewczyną - Gewn. ;) Wydaje się być ambitna, ale zawsze "dostaję w dupę", że się tak określę. W końcu tyle pracowała na tą praktykę, a to Desire ją dostała. (Desire- pragnienie, od razu mi się rzuciło w oczy jako, że uwielbiam język anielski. :)) Przy okazji ta cała "pragnienie xD " jest irytującą, typową plotkara.
Co do Gwen to śmiało powiem, że jest mi jej żal. Każdy czegoś od niej wymaga, a kiedy to ona ich potrzebowała to wszyscy ją zostawili. O Evanie nawet nie wspomnę... Serio, zwykła kartka? Od razu mówię, że nie znoszę typa.
Nie rozpisuje się już tyle tylko lecę do 2. :)
Wracam do ciebie po milionach lat świetlnych, czy coś w tym rodzaju. Nigdy nie czytałam, jak Boga kocham tak długiego rozdziału (czytam niewiele blogów, fakt). Twoja wyobraźnia mnie przerasta, twoja kreacja świata, dbałość o szczegóły i umiejętność przelanka całej sytuacji od deski do deski na papier i sprawienie że jest to niemal rzeczywiste. Cudeńko!
OdpowiedzUsuńRozdział nie jest nudny, tylko ma powolną akcje, która jednak idealnie mi pasuje do charakteru opowiadania. Te dialogi są tak bogate w detale typu poprawił okulary na nosie (wymyśliłam siebie przykład) i jeszcze nigdy nie spotkałam czegoś takiego na. Blogu.
Cenię jeszcze fakt, że w opowiadaniu nie zamiescilas wizerunków postaci. Tanie obrazki z aktorami odbierają mi całą przyjemność wyobrażenia sobie postaci i stworzenia go w swojej glowie tym bardziej że opisy są takie niemal perfekcyjne i bardzo podziwiam ta umiejętność bo ja tak nie umiem. (nie wchodzilam w żadne zakładki rzecz jasna a gif na koniec ani trochę mi nie przeszkadza).
Wygląd bloga to dodatkowy plus.
Żeby nie było kolorowo to mam jeden minus. Brakowało mi informacji typu przechodzą do samochodu, ruszają, takie szczegóły Ale za szybko tutaj pojechalas i są w domu nagle przed samochodem i nagle jadą. Jakieś uprzedzenie czytelnika delikatne ;)
Pozdrawiam. :*
http://wardress-guard.blogspot.com/?m=1